Spośród językowych nowotworów, pozwalających opisać Zeitgeist kończącego się roku, najbardziej odpowiada mi chyba trochę niezgrabna, lecz mająca w sobie przebłysk geniuszu „yestalgia”.
Zaproponowana przez Ernesto Laclau i Chantal Mouffe w „Hegemonii i socjalistycznej strategii” koncepcja połączenia rozmaitych walk przeciw neoliberalnej hegemonii poprzez wytworzenie między nimi „łańcucha ekwiwalencji” nie była pomysłem czysto teoretycznym, pozbawionym praktycznego precedensu. W Thatcherowskiej Wielkiej Brytanii konflikty na tle ekonomicznym i kulturowym nasilały się w miarę postępu kapitalizmu. W niektórych środowiskach zaczęto dostrzegać paralelność […]
W kontekście publikacji raportu komisji Chilcota na temat roli Wielkiej Brytanii w wojnie w Iraku, warto przypomnieć film „The Special Relationship”. Jeżeli bowiem zastanawiamy się, skąd wziął się entuzjazm Tony’ego Blaira do zaangażowania się w interwencję zbrojną wraz ze Stanami Zjednoczonymi, sięgnąć powinniśmy do czasów sprzed 11 września.
W czasach reakcyjnych ataków na etyczne i polityczne osiągnięcia nowoczesnych demokracji, właśnie takie filmy są potrzebne. „Confirmation” dowodzi, że tzw. poprawność polityczna (czyli zwykła przyzwoitość) to nie wynalazek elit, a element słusznej walki z tymi elitami o emancypację wykluczonych.
„October surprise” to, w wolnym przekładzie, „październikowa wrzutka”: hak na wyborczego kontrkandydata, wyciągnięty lub przecieknięty do mediów tuż przed terminem elekcji, za pięć dwunasta (dla posiadaczy zegarków elektronicznych: o 11:55).
W swojej debiutanckiej powieści irlandzka autorka uczy, że dojrzałość etyczną zyskać można tylko porzucając niebezpieczne mniemanie, iż jesteśmy głównymi bohaterami narracji naszego życia.
Być może prawdą jest, że grupa Iron Maiden największe triumfy święciła w latach 80. Jednak to właśnie „Rock in Rio” z 2001 roku stanowi dla mnie punkt kulminacyjny w kilkudziesięcioletniej karierze zespołu.
Jeśli ktoś przeciera oczy ze zdumienia, że Batman walczy z Supermanem, nie ma prawa nazywać się fanem popkultury.
Dwie sztuki z dwóch różnych epok – ten sam mizoginizm. Czasem tak głęboki, że aż zapiera dech. W pozbawionym tym sposobem tlenu mózgu rodzi się myśl, iż być może to wszystko zamierzone – że jawny konserwatyzm wali po oczach po to, by dokonać samoobnażenia, by zadenuncjować własne bankructwo.
Musical twórców „South Parku” – już samo to stwierdzenie powinno być sygnałem alarmowym, wywołującym stopień zagrożenia równie wysoki, co ostatnie zamachy bombowe w Brukseli. Rzecz jest zła na tak wielu poziomach, że zasługiwałaby na dłuższą recenzję, na którą jednak – dlatego, że jest zła na tak wielu poziomach – zupełnie nie zasługuje.
Nie ma nic gorszego od oceny sztuki za pomocą gwiazdek. (No, być może Holocaust był czymś trochę gorszym, ale nie aż tak bardzo). Tak jakby istniała jakaś Uniwersalna Gwiazdkowa Skala Jakości. A przecież nie istnieje, prawda? Tymczasem prasowi recenzenci, także ci wyposażeni w dyplomy filologów i filolożek, teatrologów i teatrolożek, filmoznawców i filmoznawczyń, czują się […]
Mocą australijskiego filmu jest nie to, że mierzy się z wyzwaniem transpłciowości, lecz fakt, iż nie stawia owego wyzwania jako swojego centralnego problemu i tematu.
Węgierski film jak chyba żaden inny zbliża widza do żaru pieca krematoryjnego. Jednak największa siła tego obrazu tkwi nie w podkreślanym w większości recenzji wizualnym realizmie, ale w zdolności opowiedzenia o Zagładzie w sposób zupełnie niepolityczny.